Historia Natalii
Historia Natalii
Zostałam ochrzczona mając roczek jednak mój chrzest był po prostu tradycją, po rozpadzie ZSRR, bardzo wielu ludzi się chrzciło, cała moja rodzina jeden po drugim ochrzciła się, tyko dlatego, że chrzcili się wszyscy, do cerkwi oczywiście, nikt później nie chodził... tylko, gdy miał w tym jakiś cel - kupić krzyżyk... lub zapalić świeczkę...
Ja zaczęłam chodzić do cerkwi w wieku 10 lat. Jedna z moich przyjaciółek z szkoły zaproponowała mi chodzenie z nią do szkoły niedzielnej, było jej nudno samej. Zgodziłam się. Krewni nie zareagowali na to w żaden sposób. Sami wiedzieli o istnieniu tej szkoły i wcześniej... uważali jednak, że nie mam po co tam chodzić.
Kiedy zaczęłam uczęszczać do szkoły niedzielnej, od razu zauważyłam, że w dzieciach widać człowieczeństwo inne niż u tych, które uczyły się ze mną w w zwyczajnej świeckiej szkole. Prawosławni nauczycie odróżniali się taktem.
I tak zrozumiałam, że mi się tam podoba!
Bardzo przywiązałam się do nauczycielki, która nas wtedy uczyła. Nigdy od nikogo jeszcze nie uczułam tyle duchowego ciepła, jak od niej.
W rzeczywistości, nikt w naszej rodzinie nigdy nie cieszył się tak, jak ona z małych rzeczy i tak nie kochał życia... Tutaj zaczęłam uświadamiać sobie, że wszystko jest w Tym, kim ona żyje.. w Bogu!
Wiara czyni cuda!
I tak w wieku 10 lat, zaczęłam świadomie próbować poznać Boga!
Uczyłam się w szkole niedzielnej do 16 roku życia, potem od razu wstąpiłam do seminarium, by uczyć się na regenta (przewodnika cerkiewnego chóru).
Dlaczego wybrałam dokładnie ten zawód? Chciałam jednoznacznie służyć Bogu swoim dalszym życiem... Czy podobało się to moim rodzicom... nie! Ale było mi to obojętne, rozumiałam, że po prostu nie są gotowi jeszcze, by zaakceptować ten fakt. ... ale potem zrozumieją!
Dlatego byłam spokojna. Po prostu im tłumaczyłam, że nie chcę zajmować się niczym innym... oni chcieli bym została kucharką, lub księgową...
Generalnie wybierałam między malarstwem ikon i regencją.
Dobrze rysowałam... ale nie miałam nawet podstawowej wiedzy o rysowaniu.
W tamtym czasie mieliśmy już inną nauczycielkę, miałam 14 lat... śpiewała na kliros, przy każdy dogodnym momencie brała mnie za rękę i prowadziła tam, pokazywała i opowiadała o służbie cerkiewnej..
W rezultacie trochę się nauczyłam i zaczęłam jej pomagać, zaczęłam się tym interesować! Zaczęło docierać do mnie, jak mało rozumiem i jak wiele chcę zrozumieć... zaczęłam uczyć się języka cerkiewnosłowiańskiego, by na liturgii rozpocząć służbę czytaniem godzin (czytanie przed liturgią).
Byłam bardzo wdzięczna Bogu, że doprowadził mnie na tak odpowiedzialne stanowisko służenia i uznała swoim długiem, by obowiązkowo po szkole edukować się profesjonalnie w tej dziedzinie i służyć tą rzeczą Bogu.
Bardzo mało młodych ludzi pracuje w cerkwi, uczy się w seminarium, jest kompetentnymi w kwestiach wiary i służenia, ja dobrze o tym wiedziałam i było to dodatkową motywacją, by zacząć uczyć się w seminarium!
Tam jeszcze kończyłam 10 i 11 klasę, w szkole przy seminarium jednocześnie z podstawową nauką...
I mój przyszły mąż także!
Uczyliśmy się na jednym roku w jednej klasie!!!
Oczywiście spotykaliśmy się, byliśmy przyjaciółmi... On pomagał mi z matematyką i chemią, przedmiotami ścisłymi. Był w nich dużo lepszy ode mnie, humanistki.
Po półtora roku naszych spotkań, zaproponował mi, byśmy zostali parą.
Było to po koncercie w innym mieście (jeździliśmy po obwodzie z koncertami), kilka kilometrów od miasta, gdzie teraz mieszkamy, będąc Ojczulkiem i Mateczką! Przypadek? Nie sądzę! I tutaj nie obeszło się bez Boga...
Ja w tym czasie próbowałam bardzo pilnie się uczyć, bardzo dużo czasu spędzałam przy lekcjach...
Pewnego dnia wybrano mnie, bym czytała na służbie czytanie apostoła... nauczycielka która nas wtedy była z nami na kliros, była bardzo sroga i impulsywna, w razie pomyłki mogła poprawić na całą cerkiew. Bałam się jej ponieważ byłam cichutka i niezbyt zdecydowana.
Wiele razy przeczytałam to czytanie apostoła do służby...
A na służbie ze strachu zrobiła ten błąd!!! Nauczycielka zaczęła mnie poprawiać a ja z kolei jeszcze bardziej się denerwowałam. Nawet nie mogłam dokończyć czytania, tak mi biło serce i brakowało tchu...
Po służbie zaprowadziła mnie do refektarza, krzyczała i mówiła, że zupełni nie przygotowałam się do czytania, dlatego robiłam błędy...
Wszystko to było dla mnie dużym stresem, nie potrafiłam zaakceptować tego, że przygotowywałam się, uczyłam, ale nie mogłam pokonać strachu...
A przecież regent to przewodnik!
Nie ma prawa do strachu czy nieśmiałości...
A wszystko to wydarzyło się kilka dni przed tą sądną trasą!
Tuż po tym, jak mój przyszły mąż zaproponował mi, byśmy stali się parą!
A ja jemu, przy okazji nie powiedziałam niczego obiektywnego, ponieważ nie oczekiwałam od niego takiej postawy, że zdecyduje się sprzedać naszą tak dobrą, zwyczajną przyjaźń...
Generalnie, po tym koncercie zachorowałam na nerwicę... nie spałam 9 nocy, w 10 pojechałam do szpitala... krople, zastrzyki i pęczek tabletek... cały miesiąc nie uczyłam się, po prostu leżałam w szpitalu...
Spotykałam się z nim tylko na VK, gdzie wchodziłam z cudzego komputera i internetu... moja stara "cegła" nie miała pojęcia o internecie.
Mój przyszły narzeczony nie miał mojego numeru telefonu...
Generalnie nie wiedział gdzie jestem i co mi jest, gdy poszłam do szpitala o niczym mu nie powiedziałam, nie mogłam wtedy o tym myśleć. Nie powiedziałam mu jeszcze nawet ostatecznego - tak!
On pytał moje przyjaciółki, koleżanki ze studiów, kiedy zniknęłam, o numer telefonu... a one nie dawały, chłopcze po co ci, kim ty dla niej jesteś... niczego nowego nie powiedziała im na jego temat.
Troszczyły się o mnie bardzo, do dziś przyjaźnimy się na odległość...
Spędziłam tam cały miesiąc...
Miesiąc później znów weszłam na VK a on po kilku sekundach napisała do mnie!!!
Już ze swoimi problemami zapomniałam o nim...
Zapytał, czy odpowiem na jego propozycję. Bardzo się z tego ucieszyłam... I zgodziłam się wyjść z nim następnego dnia.
Cały miesiąc czekał na moją odpowiedź...
Później dowiedziałam się, że przez ten czas kilka dziewczyn proponowało mu spotkania, poznać się bliżej... A on czekał na mnie! Wszystkim odmawiał...
Ponieważ jeszcze nie dostał ode mnie odpowiedzi... przy tym nie wiedział, kiedy w ogóle go otrzyma...!
Dla mnie wiele to znaczyło i mówiło mi o wielu jego zaletach....
Szczerze mówiąc nie bałam się tego, że on rozstanie się ze mną a tego, że to ja zdecyduję się z nim rozstać... że w ten sposób zadam człowiekowi ból i traumę...
Ale wszystko w porządku!
Jedna z proponujących mu przyjaźń dziewczyn, podczas mojej nieobecności, była krewną rektora seminarium...
A mój narzeczony jej odmówił...
Od tamtej pory zaczęto się do niego inaczej odnosić w seminarium... zaczęli zaniżać oceny i wymagać więcej, niż zwykle... ciągle za coś wzywali.
Przez 1.5 roku wzajemnego spotykania się, mój narzeczony zaproponował nam zaręczyny (zaręczyny to obrzęd cerkiewny, odbywa się przed sakramentem ślubu, jeśli ludzie się zaręczają, już nie mogą się rozstać i są zobowiązani pobrać się) kupił złote pierścionki w wakacje zaręczyliśmy się... od tamtej pory nosiliśmy pierścionki! W seminarium nie prosiliśmy o pozwolenie , ponieważ nie ma dla tego oficjalnego pozwolenia, wszystko sprawdziliśmy...
Nie można przystępować do sakramentu ślubu bez pytania o pozwolenie administracji seminarium, ale zaręczyć się można!!! Ale, jak pamiętacie, rektor seminarium ostrzył na nas zęby... zdecydował, że będzie można nas wyrzucić za naruszenie zasad seminarium, oboje...
Ale tak nie było!
Poprosiłam przyjść na tę radę swoich mądrych pedagogów a mąż swoich... ostatecznie nas zostawili, nie naruszyliśmy żadnych praw...
Uczyliśmy się tak jeszcze rok...
Po tym, dla mojego, wtedy już prawie męża, nauka stała się nie do zniesienia... on jest inteligentny! Ale zaczął otrzymywać tylko 3 i 2...
Kontakt z niektórymi pedagogami stał się nieomal krytyczny... po prostu chcieli go wyrzucić... i tyle!
Musieliśmy przenieść się do sąsiedniego seminarium... 500 km dalej...
Znów było lato! I pobraliśmy się!!!
Wtedy nie potrzebowaliśmy już niczyjego pozwolenia... mieliśmy już wtedy po 19 lat...!
(Zaręczyliśmy się w wieku 18 lat)
Uczyliśmy się w sąsiednim seminarium przez sześć miesięcy. Potem, mój mąż żonaty, zdecydował się wyświęcić!
Nie wybieraliśmy miejsca, gdzie nas skierują, po prostu wierzyliśmy w wolę Boga i spokojnie pojechaliśmy w nieznane...!
Wiara czyni cuda!
Na wydziale regenckim, nie ma zaocznej formy nauczania, postanowiłam zostawić naukę, by pojechać razem z mężem! Ale miałam już bardzo wiele wiedzy, nawyków i nut w bagażu, dlatego, kiedy przyjechałam, od razu dostałam oficjalną pracę jako śpiewaczka na kliros.
Według dokumentów jestem chórzystką... a w rzeczywistości i regentką i instruktorką, i każdym śpiewakiem, kim tylko nie byłam...
A to dlatego, że w cerkwi brak ludzi, a ci którzy tam pracują (na kliros) ledwie sobie radzą, służyć trzeba codziennie, odpoczywać nie ma czasu, a większość ludzi to starsze panie... które jeszcze chodzą... a bez nich nic.
Bóg uczynił nas rodzicami dwóch pięknych dziewczynek...
Choć nie wybraliśmy swojego życia, Bóg stworzył wszystko tak, jak my sami nie zdołalibyśmy stworzyć.
Żyjemy. Radujemy się. Za wszystko dziękujemy Bogu!!!
Ja zaczęłam chodzić do cerkwi w wieku 10 lat. Jedna z moich przyjaciółek z szkoły zaproponowała mi chodzenie z nią do szkoły niedzielnej, było jej nudno samej. Zgodziłam się. Krewni nie zareagowali na to w żaden sposób. Sami wiedzieli o istnieniu tej szkoły i wcześniej... uważali jednak, że nie mam po co tam chodzić.
Kiedy zaczęłam uczęszczać do szkoły niedzielnej, od razu zauważyłam, że w dzieciach widać człowieczeństwo inne niż u tych, które uczyły się ze mną w w zwyczajnej świeckiej szkole. Prawosławni nauczycie odróżniali się taktem.
I tak zrozumiałam, że mi się tam podoba!
Bardzo przywiązałam się do nauczycielki, która nas wtedy uczyła. Nigdy od nikogo jeszcze nie uczułam tyle duchowego ciepła, jak od niej.
W rzeczywistości, nikt w naszej rodzinie nigdy nie cieszył się tak, jak ona z małych rzeczy i tak nie kochał życia... Tutaj zaczęłam uświadamiać sobie, że wszystko jest w Tym, kim ona żyje.. w Bogu!
Wiara czyni cuda!
I tak w wieku 10 lat, zaczęłam świadomie próbować poznać Boga!
Uczyłam się w szkole niedzielnej do 16 roku życia, potem od razu wstąpiłam do seminarium, by uczyć się na regenta (przewodnika cerkiewnego chóru).
Dlaczego wybrałam dokładnie ten zawód? Chciałam jednoznacznie służyć Bogu swoim dalszym życiem... Czy podobało się to moim rodzicom... nie! Ale było mi to obojętne, rozumiałam, że po prostu nie są gotowi jeszcze, by zaakceptować ten fakt. ... ale potem zrozumieją!
Dlatego byłam spokojna. Po prostu im tłumaczyłam, że nie chcę zajmować się niczym innym... oni chcieli bym została kucharką, lub księgową...
Generalnie wybierałam między malarstwem ikon i regencją.
Dobrze rysowałam... ale nie miałam nawet podstawowej wiedzy o rysowaniu.
W tamtym czasie mieliśmy już inną nauczycielkę, miałam 14 lat... śpiewała na kliros, przy każdy dogodnym momencie brała mnie za rękę i prowadziła tam, pokazywała i opowiadała o służbie cerkiewnej..
W rezultacie trochę się nauczyłam i zaczęłam jej pomagać, zaczęłam się tym interesować! Zaczęło docierać do mnie, jak mało rozumiem i jak wiele chcę zrozumieć... zaczęłam uczyć się języka cerkiewnosłowiańskiego, by na liturgii rozpocząć służbę czytaniem godzin (czytanie przed liturgią).
Byłam bardzo wdzięczna Bogu, że doprowadził mnie na tak odpowiedzialne stanowisko służenia i uznała swoim długiem, by obowiązkowo po szkole edukować się profesjonalnie w tej dziedzinie i służyć tą rzeczą Bogu.
Bardzo mało młodych ludzi pracuje w cerkwi, uczy się w seminarium, jest kompetentnymi w kwestiach wiary i służenia, ja dobrze o tym wiedziałam i było to dodatkową motywacją, by zacząć uczyć się w seminarium!
Tam jeszcze kończyłam 10 i 11 klasę, w szkole przy seminarium jednocześnie z podstawową nauką...
I mój przyszły mąż także!
Uczyliśmy się na jednym roku w jednej klasie!!!
Oczywiście spotykaliśmy się, byliśmy przyjaciółmi... On pomagał mi z matematyką i chemią, przedmiotami ścisłymi. Był w nich dużo lepszy ode mnie, humanistki.
Po półtora roku naszych spotkań, zaproponował mi, byśmy zostali parą.
Było to po koncercie w innym mieście (jeździliśmy po obwodzie z koncertami), kilka kilometrów od miasta, gdzie teraz mieszkamy, będąc Ojczulkiem i Mateczką! Przypadek? Nie sądzę! I tutaj nie obeszło się bez Boga...
Ja w tym czasie próbowałam bardzo pilnie się uczyć, bardzo dużo czasu spędzałam przy lekcjach...
Pewnego dnia wybrano mnie, bym czytała na służbie czytanie apostoła... nauczycielka która nas wtedy była z nami na kliros, była bardzo sroga i impulsywna, w razie pomyłki mogła poprawić na całą cerkiew. Bałam się jej ponieważ byłam cichutka i niezbyt zdecydowana.
Wiele razy przeczytałam to czytanie apostoła do służby...
A na służbie ze strachu zrobiła ten błąd!!! Nauczycielka zaczęła mnie poprawiać a ja z kolei jeszcze bardziej się denerwowałam. Nawet nie mogłam dokończyć czytania, tak mi biło serce i brakowało tchu...
Po służbie zaprowadziła mnie do refektarza, krzyczała i mówiła, że zupełni nie przygotowałam się do czytania, dlatego robiłam błędy...
Wszystko to było dla mnie dużym stresem, nie potrafiłam zaakceptować tego, że przygotowywałam się, uczyłam, ale nie mogłam pokonać strachu...
A przecież regent to przewodnik!
Nie ma prawa do strachu czy nieśmiałości...
A wszystko to wydarzyło się kilka dni przed tą sądną trasą!
Tuż po tym, jak mój przyszły mąż zaproponował mi, byśmy stali się parą!
A ja jemu, przy okazji nie powiedziałam niczego obiektywnego, ponieważ nie oczekiwałam od niego takiej postawy, że zdecyduje się sprzedać naszą tak dobrą, zwyczajną przyjaźń...
Generalnie, po tym koncercie zachorowałam na nerwicę... nie spałam 9 nocy, w 10 pojechałam do szpitala... krople, zastrzyki i pęczek tabletek... cały miesiąc nie uczyłam się, po prostu leżałam w szpitalu...
Spotykałam się z nim tylko na VK, gdzie wchodziłam z cudzego komputera i internetu... moja stara "cegła" nie miała pojęcia o internecie.
Mój przyszły narzeczony nie miał mojego numeru telefonu...
Generalnie nie wiedział gdzie jestem i co mi jest, gdy poszłam do szpitala o niczym mu nie powiedziałam, nie mogłam wtedy o tym myśleć. Nie powiedziałam mu jeszcze nawet ostatecznego - tak!
On pytał moje przyjaciółki, koleżanki ze studiów, kiedy zniknęłam, o numer telefonu... a one nie dawały, chłopcze po co ci, kim ty dla niej jesteś... niczego nowego nie powiedziała im na jego temat.
Troszczyły się o mnie bardzo, do dziś przyjaźnimy się na odległość...
Spędziłam tam cały miesiąc...
Miesiąc później znów weszłam na VK a on po kilku sekundach napisała do mnie!!!
Już ze swoimi problemami zapomniałam o nim...
Zapytał, czy odpowiem na jego propozycję. Bardzo się z tego ucieszyłam... I zgodziłam się wyjść z nim następnego dnia.
Cały miesiąc czekał na moją odpowiedź...
Później dowiedziałam się, że przez ten czas kilka dziewczyn proponowało mu spotkania, poznać się bliżej... A on czekał na mnie! Wszystkim odmawiał...
Ponieważ jeszcze nie dostał ode mnie odpowiedzi... przy tym nie wiedział, kiedy w ogóle go otrzyma...!
Dla mnie wiele to znaczyło i mówiło mi o wielu jego zaletach....
Szczerze mówiąc nie bałam się tego, że on rozstanie się ze mną a tego, że to ja zdecyduję się z nim rozstać... że w ten sposób zadam człowiekowi ból i traumę...
Ale wszystko w porządku!
Jedna z proponujących mu przyjaźń dziewczyn, podczas mojej nieobecności, była krewną rektora seminarium...
A mój narzeczony jej odmówił...
Od tamtej pory zaczęto się do niego inaczej odnosić w seminarium... zaczęli zaniżać oceny i wymagać więcej, niż zwykle... ciągle za coś wzywali.
Przez 1.5 roku wzajemnego spotykania się, mój narzeczony zaproponował nam zaręczyny (zaręczyny to obrzęd cerkiewny, odbywa się przed sakramentem ślubu, jeśli ludzie się zaręczają, już nie mogą się rozstać i są zobowiązani pobrać się) kupił złote pierścionki w wakacje zaręczyliśmy się... od tamtej pory nosiliśmy pierścionki! W seminarium nie prosiliśmy o pozwolenie , ponieważ nie ma dla tego oficjalnego pozwolenia, wszystko sprawdziliśmy...
Nie można przystępować do sakramentu ślubu bez pytania o pozwolenie administracji seminarium, ale zaręczyć się można!!! Ale, jak pamiętacie, rektor seminarium ostrzył na nas zęby... zdecydował, że będzie można nas wyrzucić za naruszenie zasad seminarium, oboje...
Ale tak nie było!
Poprosiłam przyjść na tę radę swoich mądrych pedagogów a mąż swoich... ostatecznie nas zostawili, nie naruszyliśmy żadnych praw...
Uczyliśmy się tak jeszcze rok...
Po tym, dla mojego, wtedy już prawie męża, nauka stała się nie do zniesienia... on jest inteligentny! Ale zaczął otrzymywać tylko 3 i 2...
Kontakt z niektórymi pedagogami stał się nieomal krytyczny... po prostu chcieli go wyrzucić... i tyle!
Musieliśmy przenieść się do sąsiedniego seminarium... 500 km dalej...
Znów było lato! I pobraliśmy się!!!
Wtedy nie potrzebowaliśmy już niczyjego pozwolenia... mieliśmy już wtedy po 19 lat...!
(Zaręczyliśmy się w wieku 18 lat)
Uczyliśmy się w sąsiednim seminarium przez sześć miesięcy. Potem, mój mąż żonaty, zdecydował się wyświęcić!
Nie wybieraliśmy miejsca, gdzie nas skierują, po prostu wierzyliśmy w wolę Boga i spokojnie pojechaliśmy w nieznane...!
Wiara czyni cuda!
Na wydziale regenckim, nie ma zaocznej formy nauczania, postanowiłam zostawić naukę, by pojechać razem z mężem! Ale miałam już bardzo wiele wiedzy, nawyków i nut w bagażu, dlatego, kiedy przyjechałam, od razu dostałam oficjalną pracę jako śpiewaczka na kliros.
Według dokumentów jestem chórzystką... a w rzeczywistości i regentką i instruktorką, i każdym śpiewakiem, kim tylko nie byłam...
A to dlatego, że w cerkwi brak ludzi, a ci którzy tam pracują (na kliros) ledwie sobie radzą, służyć trzeba codziennie, odpoczywać nie ma czasu, a większość ludzi to starsze panie... które jeszcze chodzą... a bez nich nic.
Bóg uczynił nas rodzicami dwóch pięknych dziewczynek...
Choć nie wybraliśmy swojego życia, Bóg stworzył wszystko tak, jak my sami nie zdołalibyśmy stworzyć.
Żyjemy. Radujemy się. Za wszystko dziękujemy Bogu!!!
KONIEC.
****
Rozmawiała administratorka.
Link do bloga Natalii: https://www.instagram.com/mom.natashenka/
Ciekawa historia pokazująca ,że w życiu wszystko jest po coś i ma określony cel.
OdpowiedzUsuńOj tak... sama Natalia przyznaje, że ona nadaje się na książkę.... im trudniejsza droga do szczęścia, tym potem człowiek bardziej je docenia :)
Usuń